Szybko przekonałem się o trafności spostrzeżenia Kieślowskiego, który powiedział, że miłość to słabość. Ja z moim szczerym chłopięcym zakochaniem wystawiłem się na odstrzał. Naiwnie myślałem, że teraz będzie wszystko pięknie i będę z Gosią już na zawsze. „Na zawsze” okazało się bardzo krótkie bo trwało 3 dni do weekendu. Wtedy wpadli do naszego ośrodka na odwiedziny bracia z innego zboru. Było ich pięciu, starsi ode mnie, przyjechali „cool” samochodem, a jeden z nich motorem. Byli dowcipni, dobrze zbudowani i pewni siebie.
Mimo iż z Grześkiem gryźliśmy „piach”- w „braterskim” pojedynku zborowym w siatkówkę – roznieśli nas w pył. Później doszła spodziewana przegrana w kosza. A podczas ośrodkowego ogniska, służącego oficjalnie do wychwalania Jehowy i wzajemnego pokrzepiania się, uwiedli nam „nasze” zborowe kobiety. Gośka ku mojej rozpaczy gdzieś zniknęła. Gorączkowo jej szukałem, po czym dowiedziałem się, że pojechała z tym miłym bratem gdzieś na motorze. Poczułem się mały, nic nie warty, zdradzony i oszukany. Resztę sobotniego ogniska spędziłem sam w namiocie.
Jednak największe upokorzenie miało dopiero nadejść. W swojej głupocie dałem się przeprosić mojej małoletniej Femme Fatale, która powiedziała, że ten brat na motorze to wcale jej się nie podobał. I że chciałaby ze mną „chodzić” i że jak wrócimy z ośrodka to będzie przecież fajnie i będzie dużo czasu bo wakacje. Dałem temu wiarę i zostałem naiwnym acz szczęśliwym człowiekiem. I znowu było pięknie.
Niedługo potem, podczas ośrodkowego wypadu nad jeziorko, Gośka wpadła w kłopoty. Na widok wchodzącej do wody żony prowadzącego ośrodek, powiedziała do koleżanki:
– Ty! Zobacz jak wieloryb się zanurza! – dźwięk nad wodą unosi się daleko i niestety „wieloryb” Bożenka usłyszał wypowiedzianą przez Gosię niepochlebną opinię na temat jego tuszy. Ośrodek kipiał z oburzenia. Wszystkie starsze i cięższe o dziesiątki kilogramów siostry zażądały aby kategorycznie usunąć ten diabelski pierwiastek z ośrodka. Od dawna sfrustrowane jej pięknym ciałem i zniewalającym spojrzeniem – miały teraz okazję do upustu nagromadzonej nienawiści. Gośka została zmasakrowana przez stado wkurwionych bab. A brat prowadzący zmuszony przez swoją puszystą Bożenkę do natychmiastowych działań. Zdecydowano, że Gośka ma opuścić ośrodek pionierski. Popadła w niełaskę. Ale ja nie zawiodłem.
Mimo że stała się niepopularna, podtrzymywałem ją na duchu, wysłuchiwałem jej płacze i żale. Wstawiłem się za nią do brata prowadzącego – powiedziałem, że jej jest strasznie przykro i przeprasza. No i właściwie nie ma sensu usuwać jej z ośrodka na dwa dni przed końcem. I w ten sposób Gosia została. I nasza miłość kwitła.
Po ośrodku przyrzekliśmy sobie, że będziemy widywać się tak często jak się da. I tak było. Spotykaliśmy się na zebraniach. Przychodziłem do niej do domu. Chodziliśmy na spacery do parku. I tak dalej.
Ale moje szczęście nie trwało jednak długo – raptem parę tygodni. Z powodu mojego przeziębienia nie widzieliśmy się trzy dni. Po tym długim dla mnie czasie rozłąki biegłem do niej rozradowany i entuzjastyczny niczym rączy jeleń. Dzwonię domofonem – wpuściła mnie. Uśmiechamy się. Całuję ją na cześć. Gadamy. Po czym z jej uśmiechniętych ust wypływają słowa, które przeszywają moją radosną duszę ciemnym sztyletem smutku.
– A wiesz, jakiego fajnego chłopaka poznałam?
– Hmm? Nie wiem. Jakiego?
– Jadę sobie autobusem 52, siedzę normalnie sobie, nagle wsiadł jakiś koleś i się gapi na mnie. Ja do niego: – Co się tak lampisz? – A on w ogóle nie zaskoczony mówi do mnie: – Bo mam oczy.. Podobasz mi się.. – I się przysiadł, zaczęliśmy gadać, okazało się, że wysiadał tam gdzie ja i zaraz zaczęliśmy się całować..
– ??? zaraz.. – byłem całkowicie zbity z tropu. – A ja? Przecież jesteśmy razem?
– eeeh no nie wiedziałam.. Nie odzywałeś się tak długo i ja pomyślałam, że nie chcesz i że już koniec między nami.. – Gosia zdawała się być szczerze zaskoczona i beztroski uśmiech nie znikał jej z twarzy.
Tymczasem we mnie się zagotowało. Nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Starałem się nie pokazać po sobie jak bardzo mnie to zabolało. W ciągu 5 sekund milczenia – procesy myślowe zachodzące w moim mózgu – skierowały mnie na właściwy tor i postanowiłem po prostu wyjść z honorem. Gośka bezczelnie rżnie głupa. Nigdy jej nie zależało. To jest koniec. Przecież nie będę błagał ani się poniżał. Bez słowa skierowałem się do przedpokoju. Podążyła za mną.
Próbowała się tłumaczyć.
– Sorry.. no ale ten.. teraz to już za późno. Nie wiedziałam.. – mówiła, ciągle uśmiechając się głupio. Dla mnie to był koniec świata. Twarz pulsowała mi ze złości i upokorzenia. A dla niej była to wyraźnie zabawa. Postanowiłem twardo, że nie dam po sobie nic poznać. Miałem kamiennie poważne oblicze. To była dobra taktyka. Nie odezwałem się nawet słowem. Zacząłem powoli wkładać trampki. Zawiązywałem starannie jeden a potem drugi. – Tylko spokojnie – mówiłem do siebie w myślach. Gośka stała i patrzyła. Jej twarz przyjęła już bardziej adekwatny do sytuacji wyraz udawanego przejęcia. Wszystko wyszło by nawet dobrze – gdyby nie to, że wstając – zawiązawszy buty – przywaliłem spektakularnie głową w szeroką półkę na czapki. Zakręciło mi się pod kopułą. A półka prawie wyrwała się ze ściany. Zagryzłem zęby – plan zachowania kamiennej twarzy nie wypalił. Gośka zaśmiała się niedyskretnie. Ja nie wiedząc co robić – sardonicznie się uśmiechnąłem. Powiedziałem: cześć. I wyszedłem. I to był koniec mojej pierwszej wielkiej miłości.
Wtedy był to dla mnie dramat. Długo nie mogłem się pozbierać. Honorowo unikałem jej towarzystwa. Co nie było trudne, bo wprowadzono jakieś podziały terytorialne w zborze i musiałem się przenieść z rodziną do innego. Zresztą za dwa lata Gośka została wykluczona.
Mój wujek – brat starszy wziął mnie na którymś kongresie na bok i z wyrazem twarzy agenta KGB, oznajmił mi szeptem, że wykluczono ją za niemoralność.
– I to wielokrotną – dodał szeptem. – Także wiesz.. dobrze, że nic z tego nie wyszło.. nie była Ciebie warta.. – dodał po czym klepnął mnie w plecy a na jego szczerej mordzie zagościł obraz poufałości i męskiej komitywy. Ale ja wcale nie byłem mu wdzięczny za te informacje. Podniosło mi to ciśnienie. Tym bardziej, że nie były to newsy z pierwszej ręki, tylko któryś ze starszych z Gośki zboru musiał mu powiedzieć. Obrzydzeniem napawało mnie, że oni tak sobie wymieniają tego typu poufne wiadomości. I do tego analizują moje prywatne miłości i dramaty. Ja wciąż miałem do niej sentyment i nie podobało mi się gdy ktoś wygadywał takie rzeczy. To było nieeleganckie.
Ten cały romantyczny dramat nauczył mnie wiele. To była praktyczna lekcja życia, którą zapamiętuje się na zawsze. To nie były mdłe i nierealne rady głoszone z ambony zborowej czy wypisywane przez amerykańskich dziadków dyrdymały. Ze szkoły udzielonej mi, przez tą czarującą brunetkę, zapamiętałem na zawsze: nie można w życiu mieć wszystkiego, nie zakochuj się od razu, bądź zdecydowany i całuj na maksa, dziewczyny nie lecą na uduchowionych mięczaków, chcąc imponować kobietom musisz coś sobą reprezentować, i ostatnie najważniejsze; jeśli chodzi o kobiety to lepiej być pewnym siebie, bezczelnym półgłówkiem, niż nieśmiałym, zamkniętym w sobie inteligentem.
Dlatego postanowiłem zostać bezczelnym inteligentem – ale nie do końca się udało..