Esej/OsobisteOpowiadanie/Reportaż

Człowieczeństwo kontra świadkowie Jehowy. Ośrodkowa miłość. Część 1.

Ośrodek pionierski to był taki wyjazd braci i sióstr ze zboru na tereny oddalone i rzadziej opracowywane. Oznaczało to spędzenie dwóch tygodni pod namiotami w jakiejś malowniczo-wiejskiej okolicy. Była to okazja do poznania członków zboru z bardziej ludzkiej strony. Roboty zaprogramowane przez system Strażnicy musiały zdjąć z siebie czasem maskę prawowierności – bo nie dało się jej nosić non stop 24h. Dlatego na ośrodkach było całkiem fajnie – zawiązywały się przyjaźnie. Można było dostrzec ludzką, normalną twarz otaczających mnie braci i sióstr. Gdy sącząc piwko i siedząc wieczorem na wodą – pogrążaliśmy się w długich, szczerych rozmowach. Lato, młodzi ludzie, jeziorko, siatkówka, ogniska – to był fajny czas. Ale szczególnie wtedy, gdy były wokół piękne kobiety, one wzbudzały emocje nawet w najbardziej chrześcijańsko zatwardziałym trollu. Z ideologicznej skorupy czasami na zewnątrz wydobywał się prawdziwy człowiek z krwi i kości.


Pierwszy ośrodek pionierski zaliczyłem gdy miałem 14 lat. Była to inicjatywa mojego macierzystego zboru. Pojechało całkiem dużo młodzieży.
W tym apetyczna głosicielka Gosia (15 lat), w której się mocno podkochiwałem. Piękna dziewczyna – super zgrabna brunetka o wspaniałym ciele i piersiach, któreż to nie pozwalały braciom skoncentrować się na materiale przygotowanym przez niewolnika, a w ich żonach wzbudzały nienawistną zazdrość.

W oczach miała iskierki, a piękno jej twarzy oscylowało w różnych wartościach od niewinnego aniołka po diabelską nimfę. Fascynowała. Chyba byłem zakochany na amen wtedy. Nie była to co prawda dziewczyna najwyższych lotów, pochodziła z rozbitej, trochę meliniarskiej rodziny. Ale to nie miało znaczenia.

Młodzian był ze mnie chorobliwie nieśmiały. Rozmowa z atrakcyjnymi dziewczynami kończyła się zwykle czerwonymi wypiekami na twarzy. Nie wypadałem wtedy najlepiej – nerwowość i zażenowanie niszczyły mnie od środka.
Ale na ośrodku jednak jakoś to szło – robię furorę moimi punktami i dojrzałymi wypowiedziami.

– Taki młody a tak dużo wie – zachwycały się ciotki.

– Rośnie nam nadzorca podróżujący – chwalił brat prowadzący. Wartość mojego ego była w trendzie rosnącym, a skorelowana z wykresem ego była moja wartość w oczach kobiet. Hossa. Z satysfakcją dostrzegałem, że nie jest tak źle jak sobie wyobrażałem.

I coraz bardziej zbliżałem się do Gosi. Rozmawialiśmy, siadaliśmy obok siebie, patrzyliśmy na siebie z uśmiechem. Nieśmiałe dotknięcia. Chwilowe złapanie się za ręce. Magia. Przez ciało przepływała wtedy jakaś elektryczność. Świat uśmiechał się do mnie pełną gębą. Tak jak śpiewał Wet Wet Wet w utworze „Love is all around”.

Była moc – głosiłem dobrą nowinę jak pojebany. Rąbałem drzewo na ognisko. Mądrowałem się na zebraniach i pieprzyłem głupoty na zbiórkach. Pomagałem zainteresowanym i starszym siostrom – złoto chłopak. A robiłem to w zasadzie tylko po to żeby pokazać dziewczynie – jaki wartościowy ze mnie facet. I to działało. A przynajmniej tak mi się wydawało.

W namiocie spałem z moim kumplem i współbratem duchowym Grześkiem. Rozbiliśmy się na skraju obozowiska. Dużo śmiechu, robienie kawałów, nocne rozmowy. Wszystko niewinne, wszystko ku chwale Jehowy. Ciągłe poczucie wykonywania dobrej roboty. Trochę w służbie się dłużyło – ale nikt nie dawał po sobie tego poznać. Każdy dzień był fajny mimo obowiązkowego 6-godzinnego rajdu po okolicznych wioskach w gajerkach z misją ostrzegania lokalnych rolników przed gniewem Boga.


Czwarta noc ośrodka. Dawno po północy. Wszyscy śpią. Słyszę, że ktoś skrada się do naszego namiotu. Co jest? Szybciej bije mi serce. O co chodzi? Grzesiek wstawaj!! Przesuwa się suwak mojego taniego namiotu. W pełni już przebudzeni z Grześkiem wysuwamy nasze młode ciała ze śpiworów i gorączkowo szukamy latarki.

Ironiczny śmiech zastaje nas zupełnie nieprzygotowanych..

– Cha Cha gamonie to tylko ja – zaszeptał słodki głosik.

– Kurcze.. Gośka ??!! Co ty tu robisz?

– Tak tylko mi się nudzi, no wpuścisz mnie czy nie? – odparła zdawkowo

– No dobra wchodź.. – powiedziałem bez zastanowienia. A w tym momencie moje dobrze wyszkolone chrześcijańskie sumienie odpaliło 1 stopień zagrożenia grzechem i zgorszeniem współbraci !! Alarm załączył się w głowie!! – Przecież tak nie można !! Biip!! Biip!! Zaczęło dźwięczeć. Ale natychmiast kazałem się sumieniu przymknąć – to przecież moja ukochana dziewczyna, właśnie sama przyszła do mojego namiotu w środku nocy. I ja chcę żeby została i już !! Cały ten proces odbył się mojej głowie w ciągu sekundy. A tymczasem Gosia umiejscowiła się pomiędzy mną a Grześkiem. Jakże wspaniale pachniała..

– Zimno tu trochę – powiedziała z wyrzutem.

– Kurcze.. Grzesiu.. nie mamy drugiego śpiwora? – powiedziałem mało błyskotliwie.

– No nie mamy przecież wiesz..

– hmm.. – myślałem. No i minęło zdecydowanie zbyt długo zanim się znowu odezwałem: – Ja mam duży śpiwór – może się zmieścimy razem?

– No już myślałam, że nigdy na to nie wpadniesz – powiedziała złośliwie Gosia, a w tym czasie ja nieporadnie rozpinałem śpiwór. Gdy to się udało po dłuższej chwili – ona próbując zainstalować się pod moim śpiworem – przysunęła się do mnie bardzo blisko. Wyszkolone sumienie chrześcijańskie pociągnęło zdecydowanie za wajchę i odpaliło mi w głowie alarm 2 stopnia przywołując na pomoc artykuł z serii „Pytania młodych ludzi”, który sugerował, że nie wolno przebywać ludziom nie związanym węzłem małżeńskim sam na sam w tym samym pokoju.

– Zamknij się !!!! – warknąłem w myślach do mojego sumienia. Przecież jest Grzesiek w namiocie i wszystko jest w porządku.

– Ale, ale… tak nie można Biip !!!! Biiip !!!! – sumienie jeszcze próbowało walczyć, – wystawiasz się na niepotrzebną próbę. Biip !!!! – Jezus by tak..

– WYPIERDALAJ !!! – ryknął przychodzący mi na pomoc silny głos jakiego jeszcze w swojej głowie nie słyszałem – to było Pożądanie. Wywabiło je z czeluści mojego umysłu przytulające się do mnie, mięciutkie ciało głosicielki Gosi. Z Pożądaniem nie ma dyskusji. Sumienie uciekło bardzo daleko.

– Mmm teraz jest dobrze – powiedziała Gosia. – No co jest? Czemu nic nie mówicie? – Gosia nie była świadoma walki, jaka odbywała się w mojej głowie. Pewnie z jej punktu widzenia – musiało to wyglądać przekomicznie. Kolejne potwierdzenie – jacy ci faceci głupi i prości – nie mogą z siebie nawet słowa wykrztusić.

– Tak, no dobrze. Co tam słychać? Spać nie możesz? – Byłem na maksa onieśmielony. A jak nie wiem co powiedzieć to zadaję kretyńskie pytania. Pierwszy raz byłem tak blisko kobiety. Jedyne o czym mogłem myśleć – to jest to, że to naprawdę jej piersi czuję tak blisko siebie. I że to jej usta znajdują się prawie przy moich. Odwróciłem się na plecy bo pod moim namiotem, rozbił się jeszcze jeden namiot – u mnie w majtkach. Nie chciałem, żeby to poczuła. Było mi głupio.

– Ej nie wygodnie tak – szepnęła Gosia z wyrzutem – Lepiej będzie tak – i wtedy przekonałem się, że klatka piersiowa faceta jest wręcz idealnie zaprojektowana, by spoczęła na niej głowa dziewczyny, a ja w tym czasie instynktownie objąłem ją ramieniem. I było wygodnie. I wspaniale.

I rozmawialiśmy szepcząc do siebie w trójkę bardzo długo. Obgadywaliśmy wszystkich. Śmialiśmy się. Aż wreszcie usłyszeliśmy głębszy oddech Grześka i ciche chrapanie.

– Chyba śpi – powiedziała Gosia.

– Oj nie wiem – odparłem drżącym głosem. Wiedziałem co się święci. Wiedziałem, że muszę ją pocałować. Ale nigdy tego jeszcze nie robiłem. Widziałem tylko na filmach. Długo nie mogłem się na to zdecydować.

– A pieprzyć to – wykrzyknąłem w myślach. I zamaszystym ruchem przysunąłem swoją twarz w jej kierunku. Ale to był błąd.. Wykrzywiłem szyję pod jakimś dziwnym kątem. I co gorsza uświadomiłem sobie zaraz, że w takiej pozycji nie będę w stanie dosięgnąć jej ust. – Shit !! No i co teraz? Myślałem gorączkowo.. Ale ona na szczęście była dużo lepsza w tym wszystkim. Zgrabnie się przekręciła. I zaraz znaleźliśmy się w dogodnej pozycji leżąc zwróceni do siebie twarzami. Czułem jej oddech. Niech się dzieje co chce.. Przycisnąłem swoje usta do jej warg. Były cieplutkie. Przycisnąłem mocniej.. Ale zaraz.. Co teraz? Tak jakoś dziwnie. To chyba inaczej się robi. To był kolejny błąd. Dałem jej zwykłego buziaka w usta na sucho. Zdrętwiałem z zażenowania. Ale Gosia na szczęście wiedziała co robić. Pochyliła się nade mną, rozszerzyła wargi i to ona mnie pocałowała tak jak należy. I pojąłem o co w tym chodzi. Jej sposób jest dużo lepszy. Jest w tym dzikość, mokrość i wyuzdanie. To było to.

To ja byłem uczniakiem. Wszystkie moje dojrzałe wypowiedzi na zebraniach – były nic nie warte. To Gosia teraz rządziła i otworzyła przed mną nową rzeczywistość. Tylko rok starsza, nie zgłaszała się na zebraniach, i miała słabe oceny w szkole. Chyba nawet nie zdała. Ale tam w namiocie wtedy – to ona była mistrzynią. I wprowadziła mnie w nowy, fascynujący świat przyjemności cielesnych.

I całowaliśmy się tak ponad godzinę, przytulając się do siebie. Opanowałem sztukę całowania. A przynajmniej tak mi się wydawało. Niestety moje sumienie chrześcijańskie nie poddało się. Z czasem rosło w siłę. Wystawiło ciężkie zasieki w pewnym punkcie. Skrzyknęło na pomoc wizję nie zadowolonego Jehowy oraz Armagedonu w którym ja ginę, a moi rodzicie obserwują moją śmierć ze łzami w oczach. Nie mogło się przez to przebić nawet pożądanie. Na całowanie sumienie zezwoliło. Ale na jakąkolwiek myśl nawet, by zrobić coś więcej – nie było zgody. Stałem się trochę spięty. Moje ręce unikały tych niedozwolonych punktów na jej ciele, ani razu tam nie zagościłem.

Cała zabawa zrobiła się przez to trochę nudna. Przestała być rozwojowa. Po godzinie całowania postanowiłem to przerwać. Pocałowałem ją w czoło. I jak jakiś debil powiedziałem:

– Dobranoc

– Ok… no to śpimy – powiedziała rozbawiona.

Nad ranem udała się do swojego namiotu. Ładnie się pożegnaliśmy. Ja zasnąłem bardzo zadowolony. Nigdy nie czułem się tak dobrze. Następnego dnia postanowiłem z nią porozmawiać. Powiedziałem, że było bardzo fajnie i w ogóle. Ale że to trochę niebezpieczne.

Co by było gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli? – zapytałem retorycznie. Mimo że dobrze wiedziałem, że nie było takiej możliwości – bo moje chrześcijańskie sumienie skutecznie mnie ubezwłasnowolniło. Ale sama myśl, że mogło do czegoś dojść, dawała mi dużo satysfakcji. I bawiłem się tą myślą

– Ja bym do tego nie dopuściła – powiedziała Gosia – lekko się uśmiechając.

Pamiętam ten uśmiech. Był piękny i zagadkowy. I długo jeszcze rozmarzałem się myśląc o nim.

Ośrodek pionierski był dla mnie lekcją życia. Prawdziwego życia. Nijak się ono miało do tego, co wyczytałem w Strażnicach. Umiejętności nabyte w Szkole Teokratycznej były niewiele warte w życiu codziennym. Nawet w społeczności braci i sióstr liczyły się inne rzeczy niż przymioty duchowe. To może odkrycie banalne ale uświadomiłem sobie, że ma znaczenie jak wyglądasz, jakim jeździsz samochodem, ile masz pieniędzy, jak się ubierasz itd. Miłość chrześcijańska była, ale nadrzędne wobec niej okazywały się wrodzone ludziom cechy takie jak porównywanie się, zazdrość, pożądanie, miłość, odruchy stadne, wykorzystywanie pozycji.

C.D.N.

Udostępnij

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *