Opowiadanie/Reportaż

Głoszenie dobrej nowiny od domu do domu!

Głoszenie dobrej nowiny od domu do domu!

No tak.. środa.. Kurwa!! Umówiłem się na służbę kaznodziejską z bratem Wiesiem. Miałem wtedy 17 lat i nie przeklinałem za dużo. Bardzo grzeczny człowiek ze mnie był. Ale teraz jako starszy trochę narrator – myślę, że mogę sobie pozwolić. Wracając do tematu – piękny dzień, chłopaki z klasy idą grać w piłkę – a ja o godz 17.15 wyruszam chodzić po domach. Wyśmienicie!! Tak to wtedy wyglądało. Wierzyłem jeszcze w Boga, i w tę całą natchnioną przez niego Organizację. A że Organizacja wmawiała, że trzeba chodzić i ogłaszać dobrą nowinę ludziom ze wszystkich narodów, to chodziłem i ogłaszałem jak cholera. Wierząc głęboko, że to najlepsza rzecz jaką mogę ze swoim życiem robić. No i że dobry Bóg Jehowa kocha mnie za to i nagrodzi mnie szczęśliwym życiem wiecznym w raju. 

Mimo głębokiego zaufania jakim darzyłem organizację Jehowy i przekonania, że głoszenie jest konieczne, to już wtedy jako młody chłopak, odczuwałem to jako jedną z największych traum w moim życiu. Pamiętam to dokładnie; oto ja, ubrany w mój obciachowy niebieski garnitur, w fatalnie skrojną, wiszącą na mnie koszulę i źle dobrany krawat + torba na ramię, wypchana Strażnicami, Przebudzciami itd. Siadam na ostatnie miejsce w autobusie, a potem przemykam chyłkiem chodnikiem. No i last but not least moja wiecznie czerwona ze wstydu morda, przerażona perspektywą, że spotkam jakiś znajomych ze szkoły, w trakcie tego upokarzającego procederu.

Czy może być coś gorszego dla nieśmiałego, nie lubiącego się narzucać chłopaka? Modliłem się do Boga; „Boże Jehowo! Mogę wszystko robić, tylko nie głosić!!” Będę służył w Betel, pracował na budowach, ale głosić nie mogę, strasznie się wstydzę”. Modły nie pomogły. 

Kończę szkołę o 15, szybka przebiórka w ciuchy reprezentatywne dla ŚJ-ota, no i zapierniczam na zbiórkę do służby kaznodziejskiej. Odbywają się one w prywatnych domach współwyznawców. Nic strasznego taka zbiórka. Najpierw modlitwa, żeby Bóg z łaski swojej wspomógł nas swym Duchem Świętym podczas Służby Kaznodziejskiej no i żeby słuchali nas ludzie złoci, żeby udało się ich nawrócić ze złej drogi. Później 15 min pieprzenia o tym jak najlepiej zagaić, o czym dyskutować, jakie problemy społeczeństwo ma na naszym terenie. Znowu modlitwa na koniec. No i jedziemy z koksem. Brat Wiesiu prowadził zbiórkę – jest bratem starszym, czyli pasterzem owieczek. To poczciwy i dobry chłop – tak w wieku 45 lat. Taki archetyp typowego starszego – prosty jak nieociosany, drewniany bal, książek się w życiu nie naczytał, bez krzty charyzmy niezdolny do abstrakcyjnego myślenia. Brat Wiesiu glazurnik. Trochę gruby, o dziwo ma jeszcze bardziej niemodny garnitur niż ja, brązowy płaszcz prochowy i czarny neseser wypchany drukowanymi mądrościami dziadków z Brooklynu.

No to idziemy na teren Wiesia, miałem nadzieję, że być może udamy się na jakieś studium biblijne – co oznacza godzinne siedzenie przy herbacie, czytanie i omawianie pasjonujących książek z wydawnictwa Strażnica np:  „Wiedza, która prowadzi do życia wiecznego”. Co w sumie da się znieść. Lepsze to niż wystawianie się na publiczne pośmiewisko; pukanie do domów obcych ludzi i gadanie dyrdymałów. Ale niestety nie.. Brat Wiesiu oznajmił, że pójdziemy pogłosić do niego na teren. Sam nie wydawał się tą perspektywą specjalnie zachwycony.

Udajemy się na teren pełen obskurnych kamienic; wszędzie syf, smród moczu i starych rzygowin. Na korytarzach unosi się odór rozgotowanych obiadów, ściany są odrapane i pełne napisów informujących kto jest chujem i jaka drużyna zasługuje na miano żydowskich kurew. No to wspinamy się na górę. Domofonu nie ma. Szkoda..

Stajemy przed pierwszymi drzwiami, oczywiście napis K + M +B. Brat Wiesiu wielkodusznie napomknął:

– No to może ja zacznę pierwszy.

Pogrzebał coś w swoim neseserze wyciągnął publikację o chwytliwym tytule: „Czy żyjemy w dniach ostatnich?” Podrapał się po łysej głowie i zadzwonił..

Dla mnie jest to apogeum stresu. Serce wali mi z prędkością najszybszych beatów w kawałkach trans rave. Robię się czerwony, ręce mi drżą, a przez głowę przebiegają setki myśli: A może nikogo nie ma? A jak ktoś jest to żeby nikt młody, albo co gorsza, ktoś kogo znam ze szkoły. Albo żeby po prostu zaraz odmówili. Żeby nie było długich rozmów, tych spojrzeń, których właściciele zastanawiają z której choinki się urwaliśmy.

O nie.. słyszę jakieś nerwowe ruchy za drzwiami. 

Ktoś idzie..

Kurwa!..

Zamek z trzaskiem otwiera się..

Ukazuje się zarośnięty facet w spodniach od dresu z czterema paskami i białej brudnej koszuli na ramiączka. Spogląda na nas podejrzliwie spode łba. Nie wygląda na gościa, który czyta Kanta w oryginale, raczej na takiego co nic nie czyta, a jak się wkurwi to może przypierdolić. Po smrodzie unoszącym się z kuchni, można wnosić, że przed chwilą wrócił z pracy i gotuje sobie jakieś świństwo na obiad. 

– Dzień Dobry Panu! (zaczął miłym głosem Wiesiu)

– Eeee Dzień Dobry..

– dzień dbry.. (to ja powiedziałem cicho – nie wiem po co bo i tak mnie nikt nie słucha)

– Bardzo nam miło Pana zastać..

– Aha…?!! (facet jest zaskoczony, nie wie co powiedzieć, ale zaraz orientuje się z kim ma do czynienia. O już. Załapał. Myśli teraz tylko jak w miarę szybko zakończyć tę rozmowę)(Ale my nie ułatwiamy sprawy. Napierdalamy równo. Rezolutny Wiesio dalej klepie formułkę)

– Wie Pan my tu tak chodzimy, pytamy, również sąsiadów. Poruszamy sprawy związane z nadzieją na lepsze jutro. Jak Pan myśli czy możemy z optymizmem patrzeć w przyszłość? (odpowiedź miłego pana na zadane pytanie, nie ma oczywiście dla nas żadnego znaczenia, cokolwiek powie i tak będziemy dalej jechać ze swoim materiałem)

– Hmm.. No wie Pan, Hmmm..Czy z optymizmem? No tak ogólnie trudno powiedzieć, tyle wojen, wie pan polityka słabo.. wie pan, nie wiadomo. (dobrze!! To tylko woda na młyn brata Wiesia!)

– No właśnie!! Coraz więcej ludzi obawia się przyszłość swoją i dzieci!! (pierdoli Wiesiu z zadumą). Mamy tutaj ze sobą takie czasopismo, które porusza dokładnie te problemy. Wie pan my tutaj gorąco wierzymy, ja z moim współpracownikiem (tak, tak to ja, ten cały czerwony na ryju), że pokój i dobrobyt na ziemi może zaprowadzić tyko rząd niebiański (rząd niebiański – tak jest, to nie Monty Python). Dlatego serdecznie zachęcamy do czytania Biblii. Chcemy panu zaproponować, nieodpłatne studium Biblii, gdzie chętnie pokażemy, jaką wspaniałą przyszłość obiecuje nam ta wspaniała księga. Chętnie możemy zademonstrować jakby to miało wyglądać nawet teraz.

– Nie! Nie teraz, ja tu obiad mam..

– No to może weźmie pan to czasopismo? (Czy żyjemy w dniach ostatnich?)

No to wziął facet. Z widocznym uczuciem ulgi na twarzy zamknął drzwi. Wiesiu był bardzo dumny z siebie. Zapisał w notatniku, że gościu jest zainteresowany i trzeba go odwiedzić jeszcze. Uff nie było tak źle!

W następnych drzwiach to ja mam mówić wstęp i już nie jest mi do śmiechu.

Widzę sam siebie, wypowiadającego bezmyślnie zdania; o sensie życia, o wojnach, o ewolucji. Jak gdyby ja, kilkunastoletni smarkacz, coś naprawdę o tym wiedział. Tłumaczę tym starym, spracowanym ludziom, że oni nic nie kumają, że są w błędzie, jak tylko zaczną czytać Strażnicę, chodzić na zebrania, staną się tacy jak my, zostaną ŚJ-otami, odkryją prawdę. Bo tylko my ją mamy. Odnajdą szczęście. Odnajdą upragniony sens życia. Będą mieli cel. Bo taki cel wyznacza przewodnik dostarczony nam przez Boga, święta księga Biblia.

I tak upływały czasem godzina czasem dwie w służbie. Regularnie wypracowywałem 10 godzin miesięcznie – to taka norma przyzwoitości w tamtym świecie. 

Udostępnij

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *