Esej/Osobiste

Przekleństwo urodzenia się Świadkiem Jehowy część 1

Przekleństwo urodzenia się Świadkiem Jehowy część 1

Być może przekleństwem jest w ogóle fakt zaistnienia na tym padole. Przecież każdy może napisać tekst o swoim osobistym przekleństwie. Ja chcę napisać o sobie. Moje przekleństwo może nie jest wcale takie straszne w porównaniu z marnym losem wielu innych ludzi. Nie mam zamiaru się użalać nad sobą. Celem tej pisaniny jest raczej pokazanie – jak funkcjonuje psychika prawdziwego świadka Jehowy, i że nauki tej religii oddziałują na człowieka jeszcze długo po odejściu. 

Ważną częścią mojego przekleństwa jest fakt, że po prostu nie wiem jak potoczyły by się moje losy, gdybym nie urodził się w rodzinie gorliwych świadków Jehowy. Może lepiej, może gorzej. Nie wiem. Z pozycji w której jestem teraz, skłaniam się do oceny, że miałbym szansę osiągnąć dużo więcej. Ale może być też tak, że tylko używam faktu bycia świadkiem do usprawiedliwienia przed samym sobą pewnych porażek. Nie wyszło mi bo byłem świadkiem Jehowy. I już. Mojej winy tu nie ma… Taki osobisty resentyment.

Wiem jedno. Mój mózg został mocno wyprany pod wpływem dziwnej ideologii; będąc młodym chłopakiem, wyrobiono we mnie przekonanie, iż jestem w czepku urodzony. Jestem jednym z niewielu ludzi, którzy znają prawdę o świecie – miałem farta urodzić się w religii prawdziwej. Wmówiono mi, że teraz żyjemy w złym, okropnym, starym systemie rzeczy, będącym tylko imitacją życia prawdziwego. Prawdziwego szczęścia zaznamy już niedługo gdy Bóg w nagrodę za naszą służbę pozwoli nam przeżyć Armageddon. Po którym będziemy zaznawać już pełni szczęścia i błogości w raju na ziemi, gdzie nie będzie śmierci ani bólu ani strachu, gdzie wszyscy i wszystko będzie perfekcyjne i takie jak powinno być. I my, bracia i siostry, w zborach świadków Jehowy – wyczekujemy tego wspaniałego dnia, w którym Bóg wywrze pomstę na narodach a Nam da nagrodę życia wiecznego. 

Logiczną konsekwencją takiej nauki, jest pogląd – zresztą explicite wyrażany w publikacjach Towarzystwa – iż ten obecny świat powinniśmy mieć w głębokiej nienawiści. Mamy nie być jego częścią, musimy się odseparować; widzieć go w całej swojej obrzydliwości wyczekując jego końca. W mojej rodzinie oglądając wiadomości codziennie upewnialiśmy się jak zły i podły jest obecny system rzeczy i jakie szczęście mamy my świadkowie, ponieważ nasze serca rozgrzewa realna nadzieja na świat zupełnie inny – doskonały i perfekcyjny. Strażnicowa propaganda świetnie gra na nucie próżności, która jest obecna w każdym z nas: Piszą do nas:

Przecież widzisz, że z tym światem jest coś nie tak, czujesz w sercu, że zostałeś stworzony do czegoś innego. Bóg wszczepił w nas pragnienie życia wiecznego, wszyscy chcemy przecież żyć. I to jest możliwe. Będziesz żył wiecznie. Poznasz swojego pradziadka, i Mojżesza i Noego nawet. Wszystkie twoje troski i zmartwienia przeminą – gwarantuje to nasz dobry Bóg Jehowa.

I wierzysz w te słowa. Wierzysz – bo dobrze brzmią w twojej duszy. Wierzysz bo widzisz, że nieciekawie jest wokół Ciebie. Łykasz to bez zastanowienia – dlatego, że nie znasz innej rzeczywistości. Codziennie jest ci to wkładane do głowy. Wierzysz ponieważ stawia cię to w pozycji wybrańca i szczęśliwca. A każdy z nas chce być farciarzem, chce być kimś wyjątkowym. I ja też uwierzyłem, że jestem wybrańcem. Że chwyciłem Boga za nogi. Ta uprzywilejowana pozycja podpompowała moje ego do całkiem sporych rozmiarów. Ewangelista Mateusz pisał:

Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują! 

Ja byłem jednym spośród niewielu, którzy mają zaszczyt wchodzić przez wąską bramę. To daje świadkom Jehowy poczucie bycia kimś innym, wyróżniającym się na tle świata. Mimo iż jako społeczność jesteśmy nudni i grzeczni to jednak jest w nas coś z „ludzi ponad prawem”. Jest w świadkowym rozumowaniu pogarda dla rządów ludzkich, dla kultury, dla prawa, dla wojska, dla sądów. My jesteśmy ponad tym – niech takimi przyziemnymi sprawami martwią się ci głupi „światowi”, którym niedane jest poznać prawdy od Jehowy. My jesteśmy „oświeceni”, unosimy się wysoko ponad całą resztą. Głosimy wam, ale Wy nas najczęściej nie słuchacie. Ale my głęboko w środku naszego umysłu wiemy, kto ma rację, kto będzie się śmiał ostatni. To MY. To my przeżyjemy Armageddon i będziemy żyć w raju na ziemi.

Obecny system rzeczy zawsze był kurwa zły. Wszystko co ze świata złe. Wszystko co od Boga i świadków dobre. Braciom, Biblii, Towarzystwu Strażnica – można każdą pomyłkę wytłumaczyć albo przemilczeć. Natomiast Kościołówi, rządowi, światusom – nigdy! Nigdy!! To przecież jest ten pojebany szatański system – tam wszystko jest wybrakowane. To się nadaje tylko do rozkurwienia tego w kawałki. Tu już nie ma co ratować ani modernizować. Bóg to wszystko usunie i zaprowadzi nowy ład i nowy porządek.

I tak drogi czytelniku człowiek urodzony jako świadek Jehowy, który odchodzi od tej religii, który zorientował się (co nie jest łatwe), że mu banialuki całe życie wmawiano – musi teraz nauczyć się w tym skurwiałym świecie żyć. Musi się tam urządzić. Musi pokochać rzeczywistość, której wcześniej całe życie uczony był nienawidzić. Musi nauczyć się ufać światusom i przyjaźnić się z nimi, mimo iż wmawiano mu, że to podli i zdradliwi ludzie. Musi nauczyć się szanować pieniądze i zarabiać na życie swojej rodziny. Doceniać drobne przyjemności, których kiedyś nie doceniał. Rozpocząć walkę o byt. Szczególnie gdy pojmie jak ważny jest w życiu status, którego on zazwyczaj nie ma. Zawsze przekonany był o swojej wyższości a teraz musi zmierzyć się z własną fajtłapowatością. Z tym że nie ma wysoko postawionych kumpli, że jest cichy i zakompleksiony.  Ze przebimbał młodość chodząc po domach. Że jest kompletnie nieprzystosowany do życia w tym świecie. Że nawet tańczyć się porządnie nie nauczył bo przecież nie chodził na takie imprezy a rodzice nie uważali umiejętność tańczenia za użyteczną w tym walącym się systemie rzeczy.

Od urodzenia przez 23 lata nieustannie przechodziłem świadkowskie pranie mózgu. Od wielu lat jestem poza organizacją, ale echa tamtych dawnych dziwnych lat, ciągle brzmią w mojej duszy. I właśnie dlatego do tej pory mam w sobie pewien uciążliwy dysonans – mianowicie – niezadowolony jestem ze swojego życia. Mam wobec niego cholernie wysokie wymagania. Ciągle mi mało – myślę że jest to ukryty w psychice spadek po głębokiej wierze w to, że ten świat jest w swojej istocie wadliwy i że nie można w nim znaleźć szczęścia. Nie warto więc nawet szukać. Mimo iż w Boga już nie wierzę, to ciągle te wysokie wymagania wobec rzeczywistości dają o sobie znać. I jestem zagubiony, poszukując nie wiadomo czego. Szczęście jest dla mnie nieosiągalne –  bo cóż mi może teraz wynagrodzić utratę nadziei na życie wieczne w ogrodzie szczęśliwości?

Być może łatwiej jest, gdy wchodzi się w życie bez tych bezpodstawnych nadziei i oczekiwań, być może wtedy bardziej docenia się małe radości życia. Moje oczekiwania co do przyszłości były od początku nierealnie rozbuchane, a teraz muszę się pogodzić z faktem że świat nigdy nie będzie taki piękny jak Bóg w Biblii obiecał. Chyba właśnie ta pustka, poczucie braku czai się w duszy ex-świadka i niestety czasem wypływa na powierzchnię. Wmówili mi, że świat jest piękny, ale gdy zacząłem badać go samodzielnie to natychmiast dostałem kopa z półobrotu od zimnej i obojętnej wobec mnie rzeczywistości. Boga Jehowy, przyjaciela mojego, po prostu nie ma – i muszę radzić sobie sam. 

Taki mały apel teraz: kochani rodzice mocno zastanówcie się, zanim wmówicie swojemu dziecku, że na 100%, już niedługo nasz suweren Bóg, pokona wszystkie problemy świata i będzie pięknie. Dziecko w to uwierzy całym sercem, ale gdy już dorośnie – śmiertelnie się rozczaruje, a na rozczarowaniu światem – trudno budować piękne życie. Może więc lepiej mówić tym dzieciom prawdę? Że nie wiemy jak jest i co będzie? Ja osobiście wolałbym być od początku uświadomiony, że ten cały raj to nic pewnego.. ale pretensji do swoich rodziców mieć nie mogę i nie mam. Wychowali mnie tak, jak potrafili najlepiej.

Teraz pozostaje tylko refleksja nad naturą świata i zadowolenie z tego, że jestem w jakimś stopniu wolny, i że daję radę brać na klatę rzeczywistość taką jaką jest, bez upiększeń. Poniższe dwa zdania to esencja lekcji jaką udzieliło mi dotychczasowe życie: 

Gdy za naczelny cel w życiu obierzesz szczęście – zawsze ucierpi na tym coś zwanego prawdą – o sobie, o świecie itd. Szczęście bez wątpienia jest ułudą, którą czasem można się zachłysnąć i na moment uwierzyć, wtedy przez chwilę czujemy się szczęśliwi. 

Gdy z kolei za naczelną wartość w życiu obierzesz prawdę – to raczej ucierpi na tym twoje szczęście. Tak to przynajmniej wyglądało w moim przypadku.

Co nie znaczy, iż jestem ze swoich wyborów niezadowolony. Odejście od świadków Jehowy, jest jednym z największych osiągnięć mojego życia. Chętnie bym to sobie wpisywał w CV gdyby nie wyglądało tak głupio. 

Udostępnij

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *