Opowiadanie/Reportaż

Armageddon na boisku

Armageddon na boisku

Mam 15 lat.

Wczesna jesień. Wieczór. Jeszcze jasno. Biegnę na boisko z piłką pod pachą. Chłopaki czekają. Ubrany jestem w śmieszne krótkie spodenki, długie czarne skarpety udające piłkarskie getry, koszulkę Ac Milan kupioną na ryneczku i korkotrampki firmy „Stomil” prawie całe z gumy. Świetnie się grało w tych korkach, tylko nie starczały na długo. Głównie dlatego że graliśmy w nich na komunistycznych asfaltowych boiskach. Podeszwa się wycierała i po korkach nie było śladu. Praktycznie co sezon trzeba było kupować nowe. Ale dzisiaj gramy na trawie. Albo przynajmniej na tym co z tej trawy zostało.

Na pobliskim boisku pod blokiem rozgrywaliśmy swoje marzenia. Nic więcej się nie liczyło, tylko trwający właśnie mecz. Tutaj kształtowały się charaktery, tutaj można było zdobyć szacunek na osiedlu. 

Dzisiaj znowu gramy. Na szczęście nie ma zebrania. Nic mnie tak nie irytowało jak zebranie albo gdy mama brała mnie do kogoś na studium w czasie gdy ja miałem umówiony mecz. 
Na boisku czeka już 5 chłopaków. Tylko ja mam piłkę.

– Gdzieś ty był kurwa? – usłyszałem na powitanie.

– Nie pierdol!! Gramy czy nie? – odparłem zaczepnie.

Nie dawałem sobie w kaszę dmuchać. Wszyscy wiedzieli, że jestem świadkiem Jehowy, ale podczas samej gry nie miało to znaczenia. Czasem jak się z kimś pokłóciłem to usłyszałem, że jestem „pierdolonym Jehowcem” i inne takie teksty. Ale ogólnie mnie szanowali. Bo grałem nieźle. Mogli na mnie liczyć w meczach na śmierć i życie z sąsiednim osiedlem bloków pomarańczowych. 

– Powinieneś grać w klubie, na serio kurwa! – tak mi mówili. 

W sumie chciałem spróbować, ale rodzice kategorycznie zabronili. Światowe towarzystwo, szkoda czasu no i to nie jest kariera dla prawdziwego chrześcijanina. Ze smutkiem przyjąłem do wiadomości, że granie w piłkę nie podoba się Jehowie. Może to i lepiej myślałem – pewnie i tak by mi się nie udało. No cóż moja religia nie zachęcała do wytężonego wysiłku w szkole czy  robieniu kariery. Nie dodawała też wiary w siebie. Miałem się jedynie wytężać w służbie dla Boga., wszystko inne było nieważne. Przecież i tak niedługo nadejdzie koniec tego złego systemu rzeczy. 

Gramy trzech na trzech na podmokłej nawierzchni. Bramki poustawiane są z koszulek. I zasady gry mocno osiedlowe. Wszyscy w obronie i wszyscy w ataku. Nikt nie odpuszcza i każdy biega do utraty tchu. Tak jak dzisiaj..Gramy już 2 godziny bez przerwy:

 – Podaj  Kurwa!! Uważaj!! Plecy!! – nad boiskiem unoszą się nasze wrzaski.

Walka wre..

Nagle stała się rzecz dziwna. Zrobiło się upiornie ciemno, w twarz uderzył nas porywisty wiatr, a za chwilę poczuliśmy na ciałach krople gęstego deszczu. 

– Dawaj gramy kurwa!” No co wy? Nie rozpuścicie się! Ale z was pizdy! – krzyczał największy chuligan z naszej paczki Sebek. Nie zdał już trzy razy i palił fajki. Mimo że miał tylko 14 lat to wszyscy się go bali.

Ale wiało już tak mocno, iż nawet Sebek schował się z nami w pobliskim betonowym pomieszczeniu na śmieci. Jeden wielki gwizd – widziałem jak niemal łamią się drzewa pod naporem wiatru. Uspokoiło się na moment, a wtedy z nieba zaczęły lecieć wielkie kawały gradu. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem takiej burzy. 

-Kurwa Mać!! Ja jebę!! – padały błyskotliwe komentarze. 

Wszyscy byliśmy poruszeni. 

Ale ja najbardziej. Nie chciałem dopuszczać do siebie tej myśli, ale natychmiast skojarzyłem to sobie z Armageddonem. Mój młody przestraszony umysł wyświetlił w mojej głowie wizję „końca świata” znaną mi z obrazków w publikacjach świadków Jehowy. Czy to możliwe? – pytałem sam siebie. – Czy to może być początek Armageddonu? 

 Byłem sparaliżowany ze strachu.

No rozgrywa się to przed moimi oczami..  

 

Przecież jeszcze wczoraj na zebraniu brat mówił, że dzień Jehowy, przyjdzie nagle jak złodziej w nocy. Nikt się nie będzie spodziewał. Kurcze!! Nastała ta chwila teraz!!Wypełniło się!! 

Wiatr poczynał sobie coraz śmielej, wkoło fruwały liście, z hukiem przewrócił się kosz na śmieci na przystanku. Powyginane drzewa wydawały z siebie niepokojące dźwięki. 

Serce miałem w przełyku. Czy przeżyję? Nagle pożałowałem tego, że nie udzielałem się w służbie kaznodziejskiej. I że zdarzało mi się grzeszyć. Że bluźniłem czasem. Nawet dzisiaj przecież wielokrotnie gdy Sebek spierdolił kolejny raz sam na sam z bramkarzem..  I za to, co zdarzało mi się wieczorem pod kołderką.. Ale może Bóg mi wybaczy..

 Przypomniałem sobie jak Jezus wisząc na palu zdążył jeszcze wydać świadectwo w ostatniej chwili. Pomyślałem, że zdołam uratować jeszcze moich kolegów ze świata z którymi grałem w piłkę. Byli oni młodsi ode mnie i miałem u nich posłuch. Muszę spróbować..

 – Yyy chłopaki.. -zacząłem grobowym głosem.

Trochę mi było głupio, ale to przecież Armageddon, może uratuję im życie. Muszę to zrobić.

– Chłopaki, posłuchajcie mnie.. – mówiłem przejęty. – może mi nie uwierzycie, ale chyba jest koniec świata. Wiecie, ja świadkiem Jehowy jestem. I my to przepowiedzieliśmy.

 Mój śmiertelnie poważny głos i blada z przejęcia twarz oznajmiały, że nie żartuję. Wszyscy się zamknęli. Nawet Sebek. Zresztą pogoda zrobiła się tak ekstremalna, że każdy mógł się przestraszyć.  

– Słuchajcie mnie uważnie co powiem, to może się uratujecie. Wiem, że katolikami jesteście.. ale my świadkowie wierzymy w Boga Jehowę. To w sumie jest ten sam Bóg. Ja chcę wam pomóc – opowiadałem im o moim Bogu.

– Ja tak naprawdę nie wiem co robić.. być może jest za późno.. ale chciałem się pomodlić za was.. Może Bóg mnie posłucha. 

Nagle głośne – Bam!! – niesiony wiatrem kosz na śmieci przywalił o ścianę śmietnika.

– Boże Jehowo – zacząłem dramatycznie. -Pomóż nam i proszę Cie nie zabijaj moich kolegów. Bardzo Cię o to proszę.. w imię Jezusa Chrystusa Amen.

 Wszyscy patrzyli się na mnie z rozdziawionymi gębami i zapadła dziwna cisza. 

– Ja pierdolę.. Kurwa..  – szepnął pod nosem Sebek. (dopiero później zorientowałem się jak trafny był to komentarz do tej sytuacji).

 Siedzieliśmy w milczeniu w gierkowskim pomieszczeniu na śmieci. Ja dalej modliłem się już w myślach. Im mocniej uderzał w nas wiatr z deszczem – ja tym bardziej byłem przekonany, że nastał dzień gniewu Jehowy.. Serce waliło jak młot.

Nawet nie zauważyłem, że wiatr zaczął wyć jakby słabiej. Za następne pół godziny uspokoiło się już zupełnie..Armageddon odwołany.. 

– Gramy jeszcze? – głos Sebka obudził mnie z letargu.

– Nie, ja nie mogę, muszę spadać. – odowiedziałem niepewnym głosem. Powoli uświadamiałem sobie, że jest ok. Że nic się nie dzieje. I powoli zaczynało być mi strasznie głupio przed kolegami ze świata. Na szczęście nikt z nich nic nie mówił. Pożegnaliśmy się jak gdyby nigdy nic Nigdy już do tej rozmowy nie wróciliśmy.  

Ja na początku byłem z siebie dumny, szczególnie gdy powiedziałem o wszystkim mamie i otrzymałem pochwałę:

– Bardzo dobrze zrobiłeś. Wydałeś im świadectwo.

– Brawo synu – tata też był ze mnie dumny. -Rośnie nam młody pionier. Nasz ojciec Bóg Jehowa doceni to, co zrobiłeś – przyjąłem te słowa z zadowoleniem. Ogólnie tata był ze mnie dumny tylko przy takich okazjach. Dobre oceny w szkole, czy pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim nie robiły na nim wrażenia.. Podejrzewałem, że nawet gdybym wygrał mistrzostwo świata w piłce nożnej grając w reprezentacji – to tata wzruszył by tylko ramionami i zapytał by zaraz:

– A jak tam sprawy duchowe?

Dlatego cieszyłem się z nielicznych okazji, gdy mogłem mu zaimponować. Ale później opanowało mnie poczucie wstydu i zmieszania. Tak łatwo dałem się ponieść panice… Czy to normalne żeby dać się tak zmanipulować? Jedna potężna burza a ja totalnie zwariowałem.

Czy może być, tak że inni świadkowie też tak panikują? Wszyscy cały czas czekają na ten koniec świata a on nie nadchodzi. Od ponad 100 lat jest tuż za rogiem, czai się. Lada dzień nadejdzie. Już niedługo Bóg zniszczy wszystkich złych ludzi i zaprowadzi porządek na ziemi. Ci wszyscy ludzie ode mnie ze zboru ciągle czekają na ten dzień. Na każdym zebraniu upewniają się , że to będzie już niedługo. Może jutro. A może za rok? Ale przyjdzie na pewno. Musimy wyczekiwać.

I jeszcze ten nie opuszczający mnie strach. Krzykliwe hasłą w Strażnicach złowrogo pytały: Czy robisz wszystko co możesz dla Jehowy? Czy jak przyjdzie ten dzień – to czy okażesz się godzien Królestwa Bożego? Literatura wprowadzała mnie w stan ciągłej niepowności i obawy.

I wielu żyje w takim przeświadczeniu długie lata. I ja myślałem o tych oczekujących ludziach. Przecież mój 45 letni ojciec, też czeka od urodzenia. A 80 letni brat Kaziu też czekał. Ciągle to powtarzał. Że na pewno doczeka tego dnia. Aż się w końcu nie doczekał i umarł. Tak samo brat Russell. I brat Rutherford i cała reszta. Ci w Biblii też ciągle czekali. Czy to już taki los świadka Jehowy, że musi czekać? Cierpliwie. Całe życie.

 Czym ja się różnię od brata Kazia? On też był młody. Też grał w piłkę. I też był świadkiem Jehowy. I czekał na zbawienie. Całe życie sobie wmawiał, że to już niedługo. Wierzył w to. Ale jego wiara nic mu nie dała. Umarł i tyle. Czy ja też po prostu umrę? I tak skończą się moje rozterki, oczekiwania, strachy i złudzenia?  I wtedy powoli uświadamiałem sobie, że tak. Że to jest właściwie najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń. Gdyby miał postawić duże pieniądze – to opcja, że ten Armageddon nie nadejdzie za mojego życia wydaje się najbardziej prawdopodobna.

 Czy to miało być moje życie? Będę czekał. Wypatrywał. Dostrzegał znaki końca. Miesiąc za miesiącem. Rok za rokiem. Aż wreszcie zrobię się stary..  I nic się nie wydarzy. I im dłużej będę czekał, tym bardziej będę sobie wmawiał, że Armageddon zaraz nastąpi. I że mam rację. Bo jeśli nie mam? To by oznaczało, że wszystkie te laty oczekiwania były zmarnowane.. Czy taki los jest mi przeznaczony? 

 Oczywiście, zaraz moje wątpliwości zostały rozwiane, lektura Strażnicy i rady dawane na wykładach w Sali Królestwa – sprawiły, że na nowo upewniłem się o tym, że dzień Jehowy jednak nadejdzie. Ale w moim światopoglądzie pojawiła się pierwsza wyrwa.. tylko, że wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Teraz już wiem. I z gniewem i niedowierzaniem wspominam czasy, gdy na zebraniach świadków Jehowy straszono dzieci i młodzież interwencją Jehowy. Na każdym zebraniu, pojawiał się motyw zbliżającego się Armageddonu. Ta indoktrynacja, która wydaje się teraz prostacka, działała i działa niezwykle skutecznie na młode umysły. 

Czy koniec jest bliski? Oczywiście. Jest zawsze tuż tuż..  Przyjdzie niedługo. Ale jednocześnie – uzbrój się w cierpliwość, na wszelki wypadek..  bo to już zaraz będzie, ale może trochę trzeba poczekać.

Umiejętność czekania to nieodzowna sprawność, którą musi wykazać się każdy porządny wyznawca Jehowy. Bezrefleksyjne czekanie. Przez lata. I utrzymywanie umysłu w stanie permanentnej gotowości na Armageddon. Wyczekiwanie w napięciu, z przestrachem, bo nie wiadomo czy przeżyjemy. 

Udostępnij

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *