Problem z modlitwą jest taki, że ona faktycznie działa. Szczególnie, jeśli podchodzi się do niej tak, jak to robią Świadkowie Jehowy: Jednym z warunków koniecznych, do tego aby modlitwa została przez Jehowę spełniona – jest zrobienie wszystkiego, co w mocy modlącego, aby doprowadzić do spełnienia modlitwy (Strażnica 2008 15.3 12-16). Na zasadzie; chcę nowy telewizor – pomodlę się o to – a później wejdę do sklepu i go sobie kupię.
A może w takim razie nie warto się modlić? Nie no skądże, warto! Masz się modlić bo tak każe Biblia i masz wierzyć Bogu. Do tego masz robić wszystko żeby się modlitwa spełniła. I jak się spełni to właśnie Bogu masz dziękować – a nie sobie – i masz wierzyć z całego serca, że to właśnie dzięki Bogu, stało się tak jak chciałeś, a nie dzięki Tobie.
To mnie właśnie najbardziej wkurza w tym całym biznesie z modlitwami – osłabianie pozycji człowieka i jego wiary w siebie. No bo jak się coś uda w życiu – to dlatego, że Bóg błogosławi. Czasem nie popadaj w pychę i nie przypisuj sobie samemu zasług!! A jak się coś spierdoli, no to masz ci los – Twoja wina człowieku..
Źródło: Książka Świadków Jehowy: Pytania Młodych Ludzi (2004) str. 318
Ale.. modlitwa potrafi „zadziałać” nawet sytuacjach niezależnych od nas. Przypomniała mi się historia pewnego kolegi, też Świadka. Jedna z fajniejszych opowieści z serii „szczere rozmowy przy piwku” jakie słyszałem. Mam nadzieję, że nie będzie mi miał za złe opisanie jej. A szło to tak:
– Znasz takie momenty, że jesteś w totalnym dole? Na potrzeby tej historii przypomnij sobie jak to było. Dla mnie był to czas, gdy już mocno zwątpiłem w Boga i tą całą jego ponuro-śmieszną Organizację. To był w sumie trochę cios dla mnie, rozczarowanie światem, życie wieczne i raj na ziemi to pic na wodę, a ja w całej tej wierze pokładałem moje nadzieje na jakiś sukces życiowy. Wielki kurwa błąd inwestycyjny.. No ale trudno.. Nie będę głaskał lwa w raju.. Da się z tym żyć.. Chuj z tym. Przynajmniej teraz się zabawię.. I właśnie wtedy zjebało mi się też to pieprzone życie doczesne.. Chodziło o kobietę.. (w takich historyjkach zawsze chodzi o kobietę)
Dziewczyna z którą dość intensywnie „zażegnywałem fenomen obojętności świata” – pewnego dnia oświadczyła mi:
– „Jestem z Tobą w ciąży”.
Klops. Była niby fajna.. Ale nie pasowała mi.. Taka kłótliwa, marudna i samolubna sucz była.. Chociaż w łóżku r-e-w-e-l-a-c-j-a!! (kolega wolno i dobitnie to akcentuje, robiąc przy tym rozmarzoną minę). No ale.. wiecie.. to niekoniecznie taka, z którą chciałbym spędzić resztę życia.. A już na pewno nie w sytuacji, gdy będąc na pierwszym roku studiów zaczynałem dopiero pełną gębą żyć. Świat się dla mnie wtedy zawalił.. Totalna czarna otchłań rozpaczy..
Fajni ludzie na studiach, dobry klimat – a ja tu mam nagle z wózkiem jeździć.. I to w pracy i po pracy!! W pracy też – bo kolega załatwił mi ekskluzywną posadę, gdzie w zakres moich obowiązków wchodziło zbieranie porzuconych przez klientów wózków supermarketowych.. Tesco! Kurwa.. „Dla Ciebie Dla Rodziny!” heh..
Ale mimo to – zachowałem się tak, jak odpowiedzialny człek powinien się zachować. Przestałem chodzić na studia, przyjąłem pełną wyzwań pracę w Tesco.. no i wyznaczyliśmy datę ślubu. Była pełna załamka.. Ale jak mamy mieć dziecko – to trzeba to wziąć na klatę. Odkryłem też swoją ciemną stronę – do głowy zaczęły mi przychodzić rozwiązania, o które nigdy bym się nie podejrzewał. Przekonałem się na własnym przykładzie, jak względne i subiektywne jest to, co kiedyś nazywałem dobrem i złem. Namawiałem dziewczynę do nielegalnej aborcji – a wcześniej sam należałem do rodzaju ludzi, którzy prychali z oburzeniem na samo słowo aborcja. Ale.. tak to jest.. Prawdziwe życie szybko rewiduje patetyczną moralność.. Nic innego nie zaprzątało mi głowy jak kombinowanie; w jaki sposób mogę rozwiązać problem i wrócić do mojego wcześniejszego bezproblemowego bytu.
Znalazłem się na rozdrożu bez drogowskazów. Pewnego dnia, jadąc autobusem jak zwykle smutnym i beznamiętnym wzrokiem gapiłem się w okno, myśląc o utraconych szansach. I wtedy.. zaskoczywszy mnie samego – do głowy przyszła mi dziwna myśl: pomódl się! W Jehowę już niespecjalnie wierzyłem. A mimo to chwyciłem się tego niczym tonący koła ratunkowego. W akcie rozpaczy i bezsilności zwróciłem się do Boga, by pomógł i rozwiązał całą sytuację. Obiecałem, że jak się to wszystko skończy to wrócę do Organizacji i poświęcę jej życie. W imię Jezusa Amen itd. Modliłem się żarliwie jak cholera.. Zeszmaciłem się totalnie..
Upłynęło kilka dni..
Data ślubu zbliżała się nieuchronnie. Mój kumpel miał kumpla, który był lekarzem. I ten gościu poradził mi, podczas wypadu na piwko (warto rozmawiać) abym, zanim nałożą mi na palec obrączkę, wybrał się ze swoją kobietą do niego pod pretekstem zbadania, że to znajomy, coś doradzi, zbada ją itd. Oczywiście głównie chodziło o ty, by upewnić się czy moja luba faktycznie jest w ciąży. Tego niestety nigdy nie dowiem się na 100%. Ponieważ dzień przed wizytą u lekarza, dostałem telefon pełen rozpaczy i goryczy – mówiący mi, że przez moje podłe zachowanie ona poroniła..
– he! udawała.. – odezwał się znad stołu ktoś. – na ciążę Cię chciała złapać !!
– Pewnie tak..
Zostałem uratowany. Pamiętam, że czułem się jako nowo narodzony. Rzuciłem Tesco w cholerę, zdążyłem wrócić na studia i było git. A później przypomniałem sobie tą jebaną modlitwę.. Czy ja mam naprawdę dziękować za ratunek Jehowie? Do tej pory czuję się z tym dziwnie. Ale do Organizacji nie wróciłem. To pewnie był przypadek.
No bo jeśli poroniła – to stało się to za sprawą Boga?
Chrzanić takiego Boga w takim razie.
A jeśli oszukiwała od początku, to co?
Bóg chciał, żebym w ten sposób wrócił na łono Alma jebana Mater Watchtower? Przez oszustwo!!
Pieprzone przypadki. Jeśli bym się nie modlił to i tak wszystko potoczyło by się tak samo. Mam to gdzieś. Najwięcej w tej sytuacji zawdzięczam sobie i dobrym kumplom.
Zdrowie!!
Pozwolę sobie nie komentować na razie. Przytoczę jeszcze jedną historię, która moim zdaniem zamyka się w podobnym schemacie. I na jej podstawie postaram się przedstawić moje zdanie. Tym razem będzie krótko;
Ktoś mi kiedyś opowiedział (osoba wierząca); jak to pewnego dnia modlił się i wydarzenia potoczyły się tak, iż nie wsiadł do pociągu na który miał bilet, a ten pociąg uległ wypadkowi i wiele ludzi zginęło. Tym samym dzięki modlitwie uniknął prawdopodobnej śmierci w wypadku.
Boska opatrzność? Na pierwszy rzut oka tak. Wygląda to rzeczywiście niesamowicie. Ale jeśli głębiej się nad tym zastanowić, nasuwaja się dwie wątpliwości:
1) Pociągi od czasu do czasu mają wypadki. Wiele osób modli się kilka razy dziennie. Zdarza się, że ludzie spóźniają się na pociągi. Takie wydarzenia zachodzą w świecie codziennie wiele razy (a modlitwy i spóźnienia trzeba liczyć w milionach przypadków codziennie) i każde z nich z osobna nie jest niczym szczególnym. Rzeczywistość składa się z różnych wydarzeń i owe trzy (modlitwa, spóźnienie, katastrofa) po prostu czasem zachodzą, powiązane są ze sobą w różnych konfiguracjach. Ile może być takich konfiguracji? 3! – jeśli ktoś to pamięta z matematyki. To jest 3 silnia, co oznacza ile możliwych ustawień zachodzi w trzech wydarzeniach. Trzy wydarzenia można ustawić na 6 sposobów. Nas interesuje tylko jedna konfiguracja, w kolejności jak poniżej:
1) modlitwa – 2) spóźnienie się na pociąg – 3) katastrofa pociągu.
Wniosek nasuwa się sam; przy tak wielkiej ilości powtórzeń, biorąc pod uwagę liczbę ludzi, pociągów i modlitw, to zaprezentowany powyżej przebieg wydarzeń po prostu musi od czasu do czasu zajść. Wynika to ze zwykłego prawdopodobieństwa. I nie trzeba w tym szukać, żadnego nadprzyrodzonego wyjaśnienia.
2) Powyższa historia z pociągiem wygląda na niesamowitą pod warunkiem, że patrzy się na nią tylko z punktu widzenia opowiadającego, czyli tego, który przeżył. Jeżeli spojrzymy na całość, nie przedstawia się to już tak cudownie. Tak jak historię piszą zwycięzcy, tak samo w wypadku katastrof mamy dostęp tylko do relacji tych, którzy katastrofę przetrwali. A więc słuchamy tylko zwycięzców, a nie bierzemy pod uwagę przegranych. A zwycięzcy mogą opowiadać co chcą. Że się modlili, że czuwał nad nimi duch zmarłej teściowej – cokolwiek. Natomiast umarli głosu już nie mają. Ich relacji nie bierzemy pod uwagę. A bardzo możliwe przecież, że też się modlili. Ale wygląda na to, że ich modlitwy nie zostały wysłuchane. O nie wysłuchanych modlitwach mówi się mało – no bo to przecież nic specjalnego – zdarza się to wielokrotnie. Co innego, gdy jakaś modlitwa się spełni – to jest wydarzenie warte wzmianki. Tym samym „spełnione modlitwy” są bardziej „medialne”, czyli więcej się o nich mówi, niż o tych niespełnionych.
Powyższe dwa punkty można zastosować również do historii mojego kolegi – oraz do każdej innej niesamowitej opowieści, która ma udowodnić skuteczność modlitw.
Należy też brać pod uwagę, że ludzie potrafią kłamać, wymyślać i koloryzować swoje opowiastki. Ja zawsze dziwnie się czuję, gdy muszę wysłuchiwać tego typu „osobistych przygód” od ludzi wierzących, którzy chcą przede mną uprawomocnić własną wiarę w nadprzyrodzone i za wszelką ceną mnie przekonać. Takie osoby często zaklinają się na wszystko i próbują wywrzeć presję na zasadzie:
– No tak było przysięgam. Nie wierzysz mi?
– Moja babcia mi kiedyś opowiadała.. musisz mi uwierzyć, no chyba własna babcia by mnie nie okłamała?
– Czułem Boga, czułem jego kierownictwo. Jak będziesz się modlił też poczujesz. Jak możesz mi nie wierzyć skoro ci mówię prawdę. Ja to widzę przed sobą teraz. Tak jest. Wspomnisz moje słowa.
Takie osoby kładą przede mną swoją lub swojej rodziny osobistą wiarygodność i honor. A wtedy gdy ktoś im powie, że nie wierzy – to czują się tak, jak gdyby zarzucić im kłamstwo i w gruncie rzeczy je obrazić. Dlatego najlepiej w takich sytuacjach zachować się dyplomatycznie. Ja zwykle mówię coś w stylu: – No tak.. ciekawa historia.. ale mam nadzieję, że rozumiesz, że to jedna z takich spraw, w których albo przeżyjesz coś takiego sam, albo nigdy tak naprawdę w to nie uwierzysz. Niesamowite rzeczy potrzebują niesamowitych dowodów, także nie obraź się ale tzw. argumentów z „osobistego doświadczenia” nie mogę uznawać w tak poważnej dyskusji światopoglądowej, jaką jest kwestia istnienia Boga.
To tyle moich „ateuszowskich” przemyśleń dotyczących modlitwy – nastęnym razem zajmiemy się cudami u Świadków Jehowy.